
Paliwo w Polsce nigdy nie było tanie i nic nie zapowiada tego, by jego cena miała przyjąć bardziej przyjazną kierowcom wartość. Stąd wielu z nich stara się uczyć technik eco drivingu. Jedną z nich może być częstsze używanie tempomatu, choć zdaniem niektórych ten ułatwiający zużycie paliwa system zwiększa apetyt na benzynę lub olej napędowy.
I tak domniemane oszczędności uzyskiwane dzięki tempomatowi stały się tematem dyskusji, a wręcz sporów fanów motoryzacji. Jedni uważają, że odkąd przekonali się do tempomatu, ich auta zużywają na autostradzie mniej paliwa, inni natomiast są innego zdania. „Mam lepsze czucie w prawej nodze i dozując samodzielnie gaz bardziej oszczędzam” - powtarzają z przekonaniem. Jak jest naprawdę i kto ma rację? Okazuje się, że i jedna i druga strona ma rację. Jak to możliwe?
Wszystko zależy od przyjętej metodologii „badań”. W warunkach bliskich laboratoryjnym auta poruszające się z włączonym tempomatem faktycznie spalają mniej paliwa. Oszczędności są tym większe im nowocześniejszy tempomat. Te zainstalowane w najnowszych Seatach pozwalają nie tylko odpocząć nogom, ale i zaoszczędzić na benzynie, a także pozwolić na większe skupienie na samym kierowaniu pojazdem.
W testach auta na ogół poruszają się po płaskiej autostradzie. Dokładnie tak samo, jak podróżujący przez polskie równiny np. z Warszawy do Poznania. W takich warunkach komputer samochodu w łatwy sposób utrzymuje zadaną prędkość. Silnik wówczas pracuje spokojnie i miarowo. Prawa noga żadnego kierowcy nie jest w stanie w tak samym stopniu zapanować nad równomiernością obrotów. Nawet niewielkie ruchy nogi wpływają na zwiększanie oraz zmniejszanie obrotów silnika. To oczywista strata paliwa.
Nie wszyscy jednak podróżują jednak po gładkich jak stół drogach. Inaczej sprawa wygląda z wykorzystaniem tempomatu na autostradach przebiegających przez góry. Długie podjazdy, a potem wcale nie tak krótkie zjazdy. Wytrawny kierowca, chcący zaoszczędzić na zużyciu paliwa, wspinając się swoim samochodem na wzniesienie, może nieco odpuścić i pozwolić, by auto nieco wytraciło prędkość, zamiast żyłować silnik za wszelką cenę. Daje to wymierne korzyści. Co dzieje się podczas podjazdu w aucie z włączonym tempomatem? Samochód dostał polecenie: „Jechać 140 km/h”. Jego zadaniem jest wykonanie woli kierowcy. I co się dzieje? Przepustnica otwiera się coraz bardziej, auto wchodzi na coraz większe obroty, automatyczna skrzynia redukuje biegi, a komputer pokładowy wskazuje coraz wyższe wartości chwilowego zużycia paliwa. Zadana prędkość zostaje jednak utrzymana. Zwycięstwo elektroniki można odtrąbić, ale przy pogodzeniu się z nieco większym spalaniem.
Obie strony sporu mają więc swoje racje. Jest jednak pewne „ale”. Sytuacja nie dotyczy najnowszych aut wyposażonych w aktywny tempomat, w tym wielu modeli Seata. Urządzenia najnowszego typu odczytują informację z GPS, jak również map. Informują samochód o zbliżającym się wzniesieniu. Ten ma wówczas czas na przygotowanie się do wspinaczki i zmienia parametry jazdy tak, by ta była jak najbardziej ekonomiczna. To funkcja tak zwanego „żeglowania”, dzięki której to jednak tempomat wygrywa z człowiekiem w kategorii umiejętnego oszczędzania paliwa.